Przejdź do głównej zawartości

Serce Siłaczki


Coś jakby historia jednej dziewczynki. Opowieść o losie i jego wyrokach. Dlaczego ja? To nie tytuł durnego programu urągającego inteligencji młodzieży, ale pytanie, które stawia osoba doświadczająca nieszczęść.
Mit o Atlasie pokazuje nam niezbyt bystrego osiłka, dźwigającego na swych barkach cały świat. Tymczasem w historii pojedynczych żyć warto dostrzec, że dźwiganie świata to codzienność, niestety.
Znam historię pewnej Siłaczki, córki pewnej beztroskiej matki, matki uśmierzającej w kieliszku ból istnienia i nieudanych wyborów. Komunalne brzydkie mieszkanie, meble z demobilu, grzyb, zaciekające ściany. Wtedy tego nie dostrzegałam. Lubiłam atmosferę jej domu – mama dużo się śmiała, rozmawiała z nami jak koleżanka, paliła papierosy w kuchni. Piękna kobieta. Siłaczka miała z pozoru wesoły dom. Bardzo zdolna, z polskiego zwłaszcza, czego jej zazdrościłam, zawsze miała piątkę. Z matematyki – na specjalnych prawach – nauczycielka rozmawiała z nią dwa poziomy wyżej niż ze mną. (ja ledwo wyrabiałam dostateczny).
Nigdy nie mówiła o pijaństwie matki. Nigdy nie mówiła, że dzięki babci rzadziej bywali głodni. Kiedyś jej brat przechodził przez pasy- stała wówczas w kolejce do budki z wyrobami mięsnymi – ale kierowca nie wyhamował. Brat resztę życia, jak roślina, przeżył w ośrodku prowadzonym przez siostry zakonne.
Kiedy ja po maturze opuściłam na zawsze swój dom – Siłaczka musiała zostać z rodzeństwem. Kiedy ja przeżywałam każdy egzamin, Siłaczka dała się zwieść kilkoma obietnicami i odrobiną ciepła. Kiedy on odszedł, bo sprzeciw jego rodziny był zbyt ostry, Siłaczka urodziła piękną i zdolną córkę. Wychowywała własne dzieci, własne rodzeństwo i przyrodnie rodzeństwo. Mama Siłaczki nadal była beztroska.
Opowiada mi: „Tylko dlaczego zafundowałam Jej też dzieciństwo bez ojca, biedę, chwilami wręcz wyobcowanie- wszystko to, czego tak bardzo nie chciałam? W takich chwilach - których sama sobie nie umiem wybaczyć - serca nie da się wyłączyć. Ja nie umiałam - nie umiałam złapać miarowego rytmu oddychania, spania i relaksu. Codzienność - bycie mamą, siostrą, zastępczą mamą, stały się obowiązkiem, karą za popełniony błąd - bez dyspensy. Już nie było dla mnie miejsca na mnie. Było skupienie, walka, ciężka praca fizyczna i psychiczna; a w tyle głowy ciągły żal do świata, że mi się nie udało i pytanie - dlaczego?”
Kiedy wreszcie się pojawił mężczyzna – ten, który nie był toksyczny, nie chciał Siłaczki tylko dla siebie i swoich potrzeb – chciał być w życiu Siłaczki i jej rodziny całym sobą – dlaczego wówczas przyszedł RAK?
Przeżyliśmy walkę z rakiem i konfrontację z umieraniem aż do końca - wiem, że to nie jest proste. Wiem też, że wiara w wyzdrowienie jest jak malowanie fasady budynku - chorowanie i leczenie jest tym remontem wewnątrz, wymianą rur, rozbijaniem ścian. To właśnie wewnątrz zostaje ten pył od rozbijania ścian i czasem ten pył nas zatyka - chciałoby się pokrzyczeć, że jest mi źle, ale braknie tchu. Wtedy też nauczyłam się robić dobrą minę do złej gry. Mój j oddech opanowałam na tyle, że im było gorzej, tym ja się szczerzej uśmiechałam. Kiedy zabrakło mi nawet udawanego uśmiechu ? Na 2 dni przed śmiercią męża.”
Dlaczego ja? -zastanawia się Siłaczka: „ Myślę tylko, że ta waga - komu ile dać na bary i jak długo go testować - to się Bogu nie udało; podobnie jak starość. Przestałam Go prosić, bo mnie nie słuchał. Czasami Mu dziękuję. Za drobnostki pozytywne, dobre małostki. Pojąć jednak nie mogę, dlaczego odebrał mi wszystko i przede wszystkim WSZYSTKICH, na których mi zależało, wszystkich, dla których ja byłam ważna.”
I kiedy słucham Siłaczki, nie znajduję słów pocieszenia. Każde, które wypowiadam, przypomina drewnianą drzazgę. Nie wiem, co mam powiedzieć, żeby poczuła się pocieszona i uspokojona. Nie wiem, co mam zrobić, by Siłaczka się uśmiechnęła do życia. Intuicja podpowiada mi, że powinna pisać o tym, co ją boli. Cytuję Siłaczkę, bo jej talent literacki jest wyraźny. Każdy z nas musi znaleźć formę autoterapii – ja się odsłoniłam z moim rakiem i nawet uzyskałam zgodę i akceptację rodziny (choć ostrożną i bez aplauzu) na dalsze pisanie.
Znajdź wentyl, znajdź w sobie coś i daj się temu porwać. Życie odkryje ścieżki i pokaże barwy. Wiem, brzmi to wyrażenie jak słowo - wytrych, radzenie sobie z porażkami to rzecz arcytrudna. Siłaczko - idź dalej. Kiedyś na jakimś życiowym zakręcie, na jakichś mglistych rozstajach moja przyjaciółka Lara powiedziała mi tak: Rób coś. Pisz. Nawet jeśli na początku tego nikt nie będzie czytał, pisz. W końcu przyniesie to efekty. Ruch jest podstawą życia.
Wierzę, że Siłaczka się uśmiechnie. Wierzę, że dla Siłaczki los będzie łaskawszy. Dlaczego ona? Nie wiem. Są ludzie pokroju Atlasa – mam takich w rodzinie, znam takich osobiście. Trzymają w garści cała rodzinę i stawiają ja do pionu. Tak po prostu jest. Jak w wszystko w przyrodzie. Przyjmij los, przyjmij chorobę i żyj. Dziadek mój mawiał w takich momentach: „mówi się trudno i żyje się dalej”. Mam w sercu Siłaczkę. Wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny.

Komentarze

  1. Nie wiedziałam że mawiał tak Twój Dziadek - ja mawiałam tak bardzo często i następnego dnia brałam się z życiem za bary. Twój Dziadek to w dzisiejszym żargonie - TO BYŁ GOŚĆ !!!! Miałam szczęście do świetnych pedagogów - zawsze ich dobrze wspominam, nawet Panią od biologii, której bali się wszyscy - ale TAKICH jakim był TWÓJ DZIADEK już nie ma niestety. Pozazdrościć tylko takiego DZIADKA !!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój Dziadek był wyjątkowy. To, że go miałam to cud życia. On cały czas jest przy mnie. Długo już go nie ma, a nadal jakby był. Szczęście mieć takiego Dziadka.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Opanuj panikę i celebruj życie

Kiedy się angażuję, to na serio.   Kiedy wiem, że jakiejś sprawie nie mogę się poświęcić w całości, zaczynam być z siebie niezadowolona i albo zarzucam działania albo ( rzadziej)   angażuję się mocniej. Przeważnie jednak, wewnętrzna potrzeba, siła, pcha mnie do tego,   by żyć sprawą i osiągnąć sukces.   Intensywne doświadczanie i przeżywanie świadczy o moim życiu – nienawidzę kiedy jest letnio i byle jak. Albert Einstein kiedyś powiedział: „ Życie można przeżyć tylko na dwa sposoby: albo tak jakby nic nie było cudem, albo tak, jakby cudem było wszystko”. Kilka lat temu byłam na festynie w naszym sołectwie. Same atrakcje i radości. W mojej pamięci utrwalił się jeden ważny obraz – kilku dziewczynek o wyglądzie patyczaka, za długie ręce, za długie nogi, długie włosy i roziskrzone oczy. Tańczyły i skakały jak   szalone do piosenki Piersi pt. „Bałkanica” – („Będzie się działo”). Piosenkę sobie czasem włączam, słucham jej z sympatią, bo sprawia mi przyjemn...

Sztafeta jest ważna

Wiele lat temu przeczytałam książkę Edwarda Stachury : „Jak być poetą”. Kiedy byłam w liceum, stanowił dla mnie coś jakby quasi przewodnik po świecie, był kierunkowskazem, jak znaleźć swoje miejsce w różnych sytuacjach. Jest coś w tym, co pisze Stachura – są ludzie, którzy odnajdują siebie jako niepodobnych do reszty, mówią tymi samymi frazami, szukają podobnych wrażeń. Ania z Zielonego Wzgórza nazywała ich „pokrewnymi duszami”, a ja mówię „ Ci z orszaku”. Od wiersza Stanisława Grochowiaka „Halszka” - „szliśmy za szerokim woalem jej ciepła”. Potrzebny mi był rak, żebym wróciła do starych zapisków, do mojego zeszytu, w którym mieszkają cytaty z książek i wierszy. Tam jestem cała ja sprzed wielu lat i musiałam teraz do siebie wrócić. Bo my, poeci, nawet jeśli nie piszemy wierszy, to pozostajemy poetami do kresu naszych dni. Sztafeta jest potrzebna. Bo poetą nie jest ten, który pisze wiersze, tylko poetą jest ten, który uczestniczy w sztafecie. To znaczy, że moim obowiązkiem jest...

Rak to inspirujące doświadczenie

Nie do końca byłam   pewna, czy robię dobrze, dzwoniąc do Magdaleny Baranowskiej – Szczepańskiej, dziennikarki Głosu Wielkopolskiego. Odsłonienie siebie nie jest przeżyciem prostym i łatwym do sprzedania.   Zahacza o Rodzinę, Przyjaciół i o różne środowiska. W tej chwili mówię– i to kolejna z moich zasad – WSZYSTKO JEST PO COŚ. Nic nie dzieje się przypadkiem. Im dłużej żyję, im więcej racjonalistów mnie otacza, tym częściej przypomina mi się myśl Szekspira: „ są rzeczy na ziemi i niebie, o których się filozofom nie śniło”. Mąż mój, choć doskonały i mogłabym na jego cześć pisać dytyramby,   jest racjonalny do bólu. Mówi językiem logików i lekarzy.   Syn mojego Męża – Antoni, kiedyś powiedział, że martwi go postawa ojca,   człowieka tak inteligentnego, który nie daje żadnego marginesu na   inne   - czyli sercowe postrzeganie świata. Choć im dłużej znam swego najlepszego z Mężów, odnoszę wrażenie, że margines jakiś powoli się pojawia. Bo ja ...