Wiele lat temu przeczytałam książkę
Edwarda Stachury : „Jak być poetą”. Kiedy byłam w liceum,
stanowił dla mnie coś jakby quasi przewodnik po świecie, był
kierunkowskazem, jak znaleźć swoje miejsce w różnych sytuacjach.
Jest coś w tym, co pisze Stachura – są ludzie, którzy odnajdują
siebie jako niepodobnych do reszty, mówią tymi samymi frazami,
szukają podobnych wrażeń. Ania z Zielonego Wzgórza nazywała ich
„pokrewnymi duszami”, a ja mówię „ Ci z orszaku”. Od
wiersza Stanisława Grochowiaka „Halszka” - „szliśmy za
szerokim woalem jej ciepła”.
Potrzebny mi był rak, żebym wróciła
do starych zapisków, do mojego zeszytu, w którym mieszkają cytaty
z książek i wierszy. Tam jestem cała ja sprzed wielu lat i
musiałam teraz do siebie wrócić. Bo my, poeci, nawet jeśli nie
piszemy wierszy, to pozostajemy poetami do kresu naszych dni.
Sztafeta jest potrzebna. Bo poetą nie
jest ten, który pisze wiersze, tylko poetą jest ten, który
uczestniczy w sztafecie. To znaczy, że moim obowiązkiem jest trwać
w życiu, choćby nie wiem co. Angażować się w życie, kochać
przyjaciół, wybaczać wrogom, grać przy stole czy na scenie,
dopóki nie pogasną światła.
Zasada kolejna, moja nr 3: NIE
ROZDAWAJ KART, ALE POZOSTAŃ W GRZE. Kiedy zachorowałam na raka, po
pierwszej chemioterapii, po 12 dniach wypadły mi wszystkie włosy, po
3 miesiącach brwi i rzęsy, kiedy wszyscy zaczynali rozmowę ze mną
od słów: „jak ty się czujesz?” ja myślałam o
niedokończonych sprawach, o zaczętych tekstach, o zadaniach, które
rozpisałam w swoim zeszycie.
Postanowiłam żyć tak, jakby raka
nie było. Jest, ale minie. Jest, ale to chwilowe. Nie mogłam
oczywiście nic z tym rakiem zrobić, poza traktowaniem go z humorem,
poza bagatelizowaniem, udawaniem, że go nie ma. Zajęłam się
pisaniem projektu unijnego, gromadziłam w domu ludzi, omawiałam
sprawy, które z chorobą nie były związane. Ważny stał się cel
- upamiętnienie starego, XIX-wiecznego cmentarza. W pracy, mimo że
byłam na L-4, poprosiłam o możliwość przygotowania szkolnego
informatora i zajęłam się pracą w domu. Odbierałam dziecko z
przedszkola, jeździłam z nim na basen. Dbałam o mamę, która jest
po udarze. Sztafeta to nic innego, jak właśnie wykonywanie tego co
do mnie należy, tego co chciałam, chcę robić i mam na to siły.
Tę dobrą formę zawdzięczam nie
tylko wsparciu najbliższych i temu, że nie pozwoliłam się
odizolować od prawdziwego życia. Przez kilka lat biegałam,
chodziłam po górach, innymi słowy, dbałam o kondycję. Wszystko
to zaprocentowało podczas cyklu chemioterapii – mimo stopniowego
wyniszczania organizmu udało mi się zachować dobrą energię,
dobrą formę i mogłam ze swoją pałeczką biec z punktu A do B.
Kinga, moja bliska przyjaciółka,
mówiła, wiesz, my czasem zapominamy, że masz raka. Bo tak się
zachowujesz, jakbyś była zdrowa. Dlatego ciągle Ci coś
proponujemy.
Bo w życiu, jak
mawiał Marek Edelman, najważniejsze jest samo życie. Życiem nie
jest kwarantanna i separacja. Lewitowanie w separacji byłoby dla
mnie śmiercią za życia. Dla mnie celem stało się uczestnictwo w
życiu, choć zeszłam na drugi plan – ktoś inny zarządzał i
organizował, jeździł i załatwiał. Ja oszczędzałam siły i z
westchnieniem przyznawałam, że czasem trzeba pozwolić rządzić
innym.
Komentarze
Prześlij komentarz