Nie do końca byłam
pewna, czy robię dobrze, dzwoniąc do Magdaleny Baranowskiej –
Szczepańskiej, dziennikarki Głosu Wielkopolskiego. Odsłonienie siebie nie jest
przeżyciem prostym i łatwym do sprzedania.
Zahacza o Rodzinę, Przyjaciół i o różne środowiska.
W tej chwili mówię– i to kolejna z moich zasad – WSZYSTKO
JEST PO COŚ. Nic nie dzieje się przypadkiem. Im dłużej żyję, im więcej
racjonalistów mnie otacza, tym częściej przypomina mi się myśl Szekspira: „ są
rzeczy na ziemi i niebie, o których się filozofom nie śniło”. Mąż mój, choć
doskonały i mogłabym na jego cześć pisać dytyramby, jest racjonalny do bólu. Mówi językiem logików
i lekarzy. Syn mojego Męża – Antoni,
kiedyś powiedział, że martwi go postawa ojca, człowieka tak inteligentnego, który nie daje
żadnego marginesu na inne - czyli sercowe postrzeganie świata. Choć im
dłużej znam swego najlepszego z Mężów, odnoszę wrażenie, że margines jakiś powoli
się pojawia.
Bo ja uważam, że Ktoś nam ten los pisze. Potężna Siła? Ja uważam
że Bóg. Ilość zbiegów okoliczności i przypadków jest zbyt duża, by móc sądzić,
że to li tylko przypadki i zbiegi okoliczności. Po publikacji w Głosie
otrzymałam ogromną ilość listów – przez Messengera rzecz jasna – ze słowami wsparcia,
lecz przede wszystkim były tam historie nowotworowe. Poumawiałam się też
na spotkania, których tematem stał się nowotwór i wysłuchałam z przejęciem
przeżyć osób, które z powodu raka straciły najbliższych.
Szczególnie przeżyłam historie moich byłych uczennic, pięknych,
wiotkich, zwiewnych dziewcząt, które w tej chwili są kobietami „w sile wieku” –
według przelicznika Simone de Beauvoir, albo jeszcze młodsze. Są wśród nich
takie, które doświadczyły choroby matek w trakcie przygotowań do matury. Są wśród nich młode matki, które zdecydowały
się na mastektomię – z powodu obciążeń genetycznych. Wszystkie te historie mnie poruszyły i uświadomiły po raz
kolejny, że przełamywanie tabu w mówieniu o chorobie jest koniecznością.
W trakcie leczenia jedną z najważniejszych osób, swoistym
punktem odniesienia była dla mnie ciocia Irka. Siostra mojego Dziadka, obecnie
85-letnia, po raku piersi, po amputacji. Rak podobno powstał jako wynik wielkiego stresu - przeżyła śmierć
ukochanego brata i syna - obie śmierci w
krótkim czasie, jedna po drugiej. Ciocia Irka jest zupełnie inna niż ja. Słucha
sławetnego radia z Torunia i słowa tam przekazywane są dla niej najważniejsze.
Ale paradoksalnie, ciocia Irka dała mi najwięcej w czasie tych trudnych dni.
Mówiła: „Musisz wszystkim wybaczyć, wszystkich pozdrawiać, nie chować urazy –
to ważne dla Twojego wyzdrowienia. Musisz zawierzyć siebie Panu Bogu. Musisz
mówić różaniec.” I tak w kółko. Przez całe życie tyle nie rozmawiałam z ciocią
Irką. Potrzebny był rak, żebyśmy znowu się odnalazły na pokrętnej drodze życia.
Ledwo wyzdrowiałam, zachorowała ciocia. Przeżyła udar, nie mówi. Kiedy pochylam
się nad jej łóżkiem w szpitalu, uśmiecha się i składa ręce jak do
modlitwy. Można oczywiście powiedzieć,
że występuje u mnie zjawisko egzaltacji religijnej, ale ja wiem swoje – ciocia
Irka miała do wykonania ważną pracę. Dać mi siłę do walki z chorobą.
Nic nie dzieje się przypadkiem. Doświadczenia pojawiają się
po to, by umieć sobie z nimi radzić. Każdy dostaje tyle, ile może udźwignąć. Są
oczywiście wśród nas ludzie pokroju mitologicznego Atlasa – którzy na swoich barkach niosą całą Rodzinę, czyli mają zadanie.
Są wśród nas ludzie jak biblijny Hiob - dostający
więcej nieszczęść niż cała reszta. Niestety, nikt nie zna pokrętnych ścieżek
życia, więc trzeba przyjąć je takim, jakie jest. Dla mnie ważne jest, by w myśl
tej filozofii nie załamywać rąk, nie myśleć: „ dlaczego ja?” Po prostu ja.
Ale po coś. Dla mnie, między innymi, rak jest po to, by móc wspierać
tych, którzy tego potrzebują. Nadal jestem dla moich byłych uczennic, koleżanek,
sąsiadek - dla dzieci, Męża, przyjaciół
i licznych wrogów. Dla tych wszystkich, którym los nie szczędzi trosk.
Komentarze
Prześlij komentarz